Szkolne kłopoty alergika

Marcin od pierwszych dni nauki sprawiał więcej kłopotów niż jego rówieśnicy. Bezustannie kręcił się w ławce, drapał się i pociągał nosem. Gdy napomnienia nauczycieli pozostawały bez skutku, trafiał do kąta. Stojąc między rulonami map a dekoracją ze słomy i suchych kwiatów, zaczynał nerwowo pocierać nos grzbietem dłoni, po czym kichał jak z armaty dziesięć czy dwadzieścia razy pod rząd. Początkowo nauczyciele traktowali kichanie jako oznakę przeziębienia, kiedy jednak zaczęło powtarzać się kilka razy w tygodniu, a potem nawet kilka razy dziennie, mamie Marcina zwrócono na wywiadówce uwagę, że chłopiec celowo przeszkadza w lekcjach.

Wkrótce zaczęły się kłopoty na lekcjach WF. Po rozgrzewce – w zimie na sali gimnastycznej, w lecie na boisku – Marcin tarł oczy, kichał i kaszlał. Po paru minutach meczu zwalniał tempo, zaczynał sapać i dyszeć nim dobiegł do piłki. Koledzy protestowali, że nie chcą grać z fajtłapą, toteż zaraz lądował na ławce rezerwowych. Obniżona ocena z WF wcale nie zachęciła go do intensywniejszego treningu. Rodzice zapisali go na pływalnię, sądząc, że to poprawi jego kondycję. Jednak już z pierwszych zajęć wrócił spłakany i oświadczył, że nigdy więcej tam nie pójdzie. Gdy się rozebrał, dzieci popatrzyły na jego ręce i szyję i pobiegły do instruktora krzycząc, żeby nie pozwolił Marcinowi wejść do wody, bo “pozaraża ich jakąś parszywą chorobą”. Chłopak tłumaczył, że brzydki wygląd jego skóry spowodowany jest “świerzbiączkę”, która wcale nie jest zaraźliwa, ale nikt go nie słuchał.
Po tym wydarzeniu rodzice poprosili znajomego lekarza o wystawienie zwolnienia z WF. W czasie lekcji gimnastyki Marcin siedział i tylko patrzył na biegających kolegów; nadal jednak męczył go katar i kaszel.
Stale czuł się zmęczony, zdarzało mu się nie dosłyszeć słów nauczyciela, a nawet zdrzemnąć na lekcji, toteż coraz częściej trafiały mu się gorsze oceny.

Wychowawczyni, chcąc pobudzić ambicję chłopca, zaproponowała mu, żeby jej pomagał w szkolnej bibliotece. Z zapałem układał na półkach książki i segregował czasopisma, ale już po paru dniach zachorował na zapalenie oskrzeli. Ledwie zdążył nadrobić zaległości, rozchorował się ponownie… I tak przez całą jesień i zimę prawie nie chodził do szkoły. Antybiotyki i syropy pomagały tylko na krótko.
Kiedyś w nocy Marcin obudził się z uczuciem okropnego lęku – nie mógł oddychać, ledwie starczyło mu sił, żeby zawołać rodziców. Wezwane pogotowie zawiozło go do szpitala. Tam dowiedział się, że jest chory na astmę. Nauczył się stosować leki w inhalatorach i już po paru tygodniach odzyskał formę i nastrój sprzed kilku lat.
Kiedy jednak w szkole spotkał się ze śmiechem i docinkami, wrzucił inhalator na dno szuflady i zapomniał o nim. Ponownie zaczęły się ataki kaszlu. Zdarzało mu się przesiadywać całe godziny na korytarzu, bo kaszel przeszkadzał nauczycielom w prowadzeniu zajęć.
Gdy po kolejnym pobycie w szpitalu trafił do sanatorium, groziło mu zostanie w siódmej klasie. Był zniechęcony, przygnębiony, przekonany, że do niczego się nie nadaje i nikt go nie lubi. Wiele godzin zajęło lekarzom i terapeutom odbudowanie utraconego poczucia własnej wartości i przekonanie chłopca, że z alergią i astmą też można żyć normalnie.
Czy tak musiało być? Czy rzeczywiście dziecko chore na alergię musi od najmłodszych lat spotykać się z brakiem zrozumienia, krytyką, kpinami?
Historia Bartka, z którym Marcin zaprzyjaźnił się w sanatorium, jest zupełnie inna.
Bartek, podobnie jak Marcin, “od małego” miał kłopoty ze skórą i często miewał katar. Rodzice sądzili, że dziecko samo z tego wyrośnie i do lekarza chodzili tylko gdy miał gorączkę. Toteż bardzo ich zaskoczyło, gdy już na pierwszej wywiadówce w I klasie wychowawczyni zasugerowała im, że ciągłe drapanie się, katar i kichanie, męczące ich syna, mogą być spowodowane alergią. Po wizycie u alergologa sprawa się wyjaśniła – Bartek był uczulony na kurz i roztocze, a także kakao, orzechy i mąkę pszenną. Lekarz sporządził notatkę dla szkoły, dotyczącą postępowania z dzieckiem, którą rodzice przekazali wychowawczyni. Wystarczyło dopilnować, by w klasie siedział z dala od źródeł kurzu, nie buszował po półkach bibliotecznych – i katar prawie mu nie dokuczał. Musiał też zrezygnować z obiadów w szkolnej stołówce. Największy problem był z klasowymi solenizantami, którzy częstowali go czekoladkami i ciastkami, ale i z tym udało się uporać – wychowawczyni na wywiadówce poprosiła rodziców, by na takie okazje kupowali dzieciom owocowe cukierki i galaretki.
Kiedyś wychowawczyni zauważyła, jak koledzy naśmiewali się z Bartka, kiedy drapał się i kichał. Zamiast następnej lekcji polskiego zrobiła pogadankę, w wyniku której klasa zupełnie inaczej zaczęła patrzeć na Bartka – alergika, grubą Emilkę i Joasię z aparatem słuchowym.
Następne lata upływały Bartkowi prawie bez problemów, aż do chwili, kiedy nauczyciel WF zauważył jego pogarszającą się sprawność fizyczną. Zwrócił uwagę rodzicom, że może to mieć związek z jego chorobą. Wizyta u lekarza i badania spirometryczne potwierdziły rozpoczynającą się astmę. Bartek dostał lekarstwa do zażywania stale i przed WF, a nauczyciel wskazówki, jak powinien kierować jego aktywnością fizyczną.
Ponieważ cała klasa od dawna wiedziała o jego chorobie, nie wstydził się używać inhalatora w szkole. Paru kolegów, widząc jak Bartek szaleje na boisku po pociągnięciu wdechu z płaskiego, plastikowego pudełeczka, prosiło go nawet o poczęstowanie “tym cudownym środkiem” (oczywiście odmówił).
Kiedy znalazł się w sanatorium, imponował kolegom pewnością siebie i umiejętnością radzenia sobie z uciążliwymi “towarzyszami życia” – alergią i astmą.
Być może niejeden z czytelników odnajdzie w opisanych historiach fragmenty życiorysu swojego lub kogoś ze swoich bliskich. Przeważnie los ucznia – alergika nie jest ani tak okrutny, jak Marcina, ani tak idealny, jak Bartka. A jednak to wszystko zdarzyło się naprawdę (imiona chłopców są zmienione).

Ponieważ nauczyciele w czasie swojej edukacji fachowej nie dowiadują się zbyt wiele o chorobach alergicznych (a najczęściej wcale), zaznajomienie ich z tym problemem powinno być wspólnym zadaniem dla rodziców i lekarza opiekującego się dzieckiem. Pomóc mogą informacje publikowane w wydawnictwach popularnonaukowych (np. “Alergia-Astma”, “Dziecko alergiczne”).
W niektórych miastach stowarzyszenia chorych na choroby alergiczne współpracują z miejscowymi kuratoriami oświaty. Wspólnie organizowane są szkolenia dla nauczycieli – takich przeszkolonych nauczycieli miał szczęście spotkać Bartek. Im więcej będzie zainteresowanych tą sprawą rodziców, tym większe są szanse, że dzieci chorujące na astmę czy inną postać alergii nie będą musiały przeżywać w szkole niepotrzebnych cierpień i upokorzeń.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *